
Czy ktoś tu w ogóle odpoczywa?! Czyli jak przetrwać wakacje z małym dzieckiem.
Kiedy zostajesz matką, pewne rzeczy przestają być takie, jak były wcześniej.
Zmienia się rytm dnia i nocy. Zmienia się twoje menu i zasób słownika. Czasami z dziwnych względów zmienia się liczebność Twojej grupy znajomych. I pojemność pęcherza. I preferencja do korzystania toalety w samotności.
Okazuje się, że można kogoś kochać i nie lubić jednocześnie. W zasadzie niewiele rzeczy pozostaje bez zmian.
Zmienia się też sposób, w jaki spędzamy wolny czas, szczególnie tak zwane wakacje.
Przed pierwszym wakacyjnym wyjazdem w małym dzieckiem rzadko zastanawiamy się, jak bardzo druzgoczące może to być doświadczenie 😉 Ale od czego mamy nerwicę poporodową!
Przed pierwszą podróżą z Kosem byłam absolutnie przerażona. Młody miał
6 m-cy, lecieliśmy do Portugalii…
Wbrew pozorom, podróż z bobasem w chuście czy wózku okazuje się być całkiem do ogarnięcia – dziecko ma ograniczone możliwości ucieczki, i tak jest głównie zainteresowane Tobą, mlekiem i spaniem, ludzie są względnie przyjaźni, wchodzisz bez kolejek, bierzesz kilogramy nadbagażu, załoga samolotu znajduje ci wygodne miejsce, udostępnia kołyskę i co 5 minut sprawdza, czy jesteście cali (trochę dlatego, że ludzie lubią różowe bobasy, a trochę dlatego, że wiedzą,
że jak o Was zadbają, to jest mniejsza szansa, że dziecko będzie płakać). No i ok, fair układ.
Tyle jeśli chodzi o przemieszczanie się do punktu wakacyjnego.
Potem lądujesz w jakimś miłym miejscu, z przyjemną pogodą i już już masz otwierać ulubioną książkę, kiedy okazuje się, że… wakacje też nie są już tym samym, czym były kiedyś!
Wiecie co jest naszym największym problemem? OCZEKIWANIA.
Bo przecież mamy w głowie ten nasz obraz: my, kieliszek prosecco, szelest kartek powieści i chlupot wody w basenie. Albo my, piesza trasa na najwyższą w okolicy górę, cisza, śpiew ptaków, szumiący potok.
No i super, dobrze jest mieć marzenia, ale kiedy robimy z nich oczekiwania, w dodatku nieprzystające do rzeczywistości, to same sobie fundujemy frustrację zamiast wypoczynku.
To jest często też opowieść o jeszcze czymś innym. Niektóre z nas kochają wakacje, urodziny, święta, wszystkie te specjalne okazje. Same wspominają je jako najlepsze momenty swojego życia i czują ogromną presję, żeby ich dzieci też takie wspomnienia nabyły.
W naszej szerokości geograficznej częstszy jest jednak scenariusz, w którym nie mamy takich świetnych wspomnień. Wakacje kojarzą nam się z nudą na trzepaku i marzeniami i dalekich podróżach, święta z awanturującymi się podpitymi ojcami. I teraz chcemy zrobić wszystko, WSZYSTKO, żeby nasze dziecko miało to, czego my nie dostałyśmy. Robimy z tego naszą misję.
Tylko że bycie na misji „dam ci wszystko, czego sama nie miałam” jest strasznie stresujące i wyczerpujące. I nieuchronnie prowadzi nas do wielkich rozczarowań. Ok, to co z tym zrobić, żeby jakoś przetrwać wakacje z małym dzieckiem i się nie umęczyć, a może nawet trochę odpocząć? To wymaga kilku kroków.
Krok 1: Zmieniamy myślenie: nie, idealne wakacje z małym dzieckiem po prostu nie są możliwe (słyszę huk łamanych serc, sorry).
Nie są możliwe z kilku bardzo ważnych powodów:
- Nasze zasoby są zazwyczaj ograniczone: finansowe, czasowe
i energetyczne. Nie możemy mieć wszystkiego (nawet jeśli to się nazywa all inclusive), nie mamy całego czasu i energii świata, żeby przewidzieć i zaplanować absolutnie wszystko. - Wiele zależy nie od nas, a od czynników zewnętrznych: miejsce (zazwyczaj nowe), inni ludzie (zazwyczaj nieznajomi), pogoda (wiecie po czym poznać, że w Polsce jest weekend? 😉
- Najtrudniejszym do skontrolowania czynnikiem jest nasze własne dziecko, które w nowym dla siebie miejscu, w otoczeniu nieznanych osób itd. może i prawdopodobnie będzie zachowywać się zupełnie inaczej, niż w domu.
- Dziecko na wakacjach oznacza kompletnie rozwalony plan dnia, zupełnie nowe bodźce do przyswojenia, cukier w kilogramach. Dołóżcie do tego nieznane łóżko i upał, albo nudę w deszczu
i macie przepis na dziecko, które pomija drzemki, źle śpi w nocy
i ma, delikatnie mówiąc, słaby humorek. - Czwarty czynnik to my same. Ze swoimi nastrojami, z własnym stresem i potrzebą zaadaptowania do zmiany otoczenia, do innych ludzi, temperatur itd. Wstępnie umęczone kilkoma miesiącami życia pod jednym dachem z małym dzieckiem. Możecie się zżymać ile chcecie, ale nie możecie być zawsze najlepszymi wersjami samych siebie. Czasami potrzebujemy być po prostu sobą.
Krok 2: Walić to!
Serio. Co najgorszego może się wydarzyć? Poświęć chwilę na taką refleksję.
- A jeśli właśnie tak się stanie, to co będę mogła z tym zrobić?
- Jakie to będzie miało dla mnie znaczenie za miesiąc, za pół roku, za rok?
- Że sobie nie poleżałam na plaży, nie dokończyłam tego rozdziału, nie zobaczyłam tej barokowej kapliczki?
Ustaw poprzeczkę tak nisko, jak to możliwe. Co zadecyduje o tym,
że będziesz mogła zaliczyć ten dzień wakacji do udanych? 10 minut
na plaży? Poranna kawa, albo pół, we względnej ciszy? Dobry obiad? Drzemka razem z dzieckiem, bo w końcu nie trzeba się przejmować gotowanie i sprzątaniem? Może to wcale nie jest tak mało?
Krok 3: Pamiętaj o sobie.
Po pierwsze pamiętaj, że to jest też czas dla ciebie. Uwzględniaj
w planie dnia chwile dla siebie, a w planie wakacji coś, na co Ty sama masz ochotę i niech się dzieciaki spróbują dostosować dla odmiany, choć na jedno popołudnie.
Po drugie, pamiętaj, co jest dla Ciebie tak naprawdę w tym wszystkim ważne. Zwiedzanie, odhaczanie planu, czy po prostu bycie razem
w możliwie dobrych nastrojach, bez specjalnego planu na który mamy się napinać?
Wiem, że dla osób, które do tej pory wakacje kojarzyły
z intensywnością i totalną beztroską, doświadczenie pierwszych wakacji
z małym dzieckiem może być wstrząsające, zasmucające, może być źródłem lęku, albo myśli, że życie właśnie się skończyło, ale pamiętajcie, że od tej pory każde wakacje będą trochę inne niż poprzednie. Dzieciaki szybko rosną i każdy rok będzie przynosił nowe możliwości. Warto taki porządek rzeczy spróbować po prostu zaakceptować, zamiast się z tym szarpać.
Powstaje pytanie, czy jest sens organizować te wakacje, skoro nie może być idealnie? Dla mnie jest. Potrzebuję co jakiś czas zmienić krajobraz, zjeść coś innego, zostawić w domu komputer i zapomnieć ładowarki do telefonu. Dla mnie wakacje, to tak naprawdę wakacje od prób bycia perfekcyjną matką. To czas, kiedy chodzimy na bosaka i nikt się nie przejmuje brudnymi nogami, jemy owoce na obiad i nie spinamy się porą pójścia spać. To trudne, kiedy masz zadatki na perfekcjonistkę, ale dążenie do bycia perfekcyjną mamą kończy się jeszcze gorzej
The Comments
Julita
Super wpis, wakacje z małym dzieckiem są specyficzne, ale da się je polubić 😀
Monika
Droga Asiu, matką jeszcze nie jestem, ale od twojego podcastu nie mogę się oderwać. Dzieci dopiero planujemy, ale obawy przed porodem, zmianami, bólem, brakiem akceptacji próbuję oswajać już teraz. Masz rację mówiąc, że o połogu się nie mówi, a do tej bańki dokładają się te śliczne zdjęcia kilkudniowych noworodków, te stylizowane dzieciątka otulone w szmatkę, wyglądają jak pączusie słodkie. Wszyscy mówią „jak dziecko się pojawia to jest nieważne czy bolało, czy jest nieprzyjemnie, dziecko jest najważniejsze”, a ja mam tak „No serio? Ja jednak bardzo szanuję swój komfort” dlatego bardzo ci dziękuję za ten podcast skierowany dla matek, dziękuję za zauważenie matek. Z pewnością wrócę do twojego podcastu we właściwym czasie.